Motława
: 12 mar 2021, 22:34
Dzień przywitał mnie ulewnym deszczem i wiatrem, który bezwstydnie łomotał dachem nad moją głową, więc zrezygnowałem z wyprawy na Wyspę Sobieszewską w poszukiwaniu bursztynu. Ogólnie niewiele mi się chciało poza pykaniem kolejnych aromatycznych fajeczek, popijaniem kawy i czytaniem książki. Dodatkowo nasza nieoceniona w partactwie poczta raczyła zawiadomić mnie poprzez swoją niewydarzoną aplikację, że wybierze się do mnie listonosz z paczką z niemieckiego eBaya, na której mi bardzo zależało i którą chciałem mieć jeszcze przed końcem tygodnia, należało więc niezwłocznie uzbroić się w cierpliwość i czekać. Nie wychodzić pod żadnym pozorem do sklepu, nie słuchać głośno muzyki, a nawet korzystać z łazienki w możliwie jak najkrótszym czasie i broń Boże nie brać prysznica! Nasłuchiwać domofonu, kroków i marnować wolny dzień po mistrzowsku... Udało się! Godzina była jeszcze w miarę młoda, więc poskładałem się do kupy i pobiegłem na kolejkę. Miałem w planach wizytę w wypasionej trafice w centrum Gdańska w celu nabycia paru fajkowych tytoni. Sklep mieści się jakieś 400 m od Motławy w linii prostej: wychodzi się vis-à-vis Sołdka.
Zatarłem dłonie z radości i odpaliłem fajkę, którą nabiłem na drogę. Po zakupach w planach miałem spacer wzdłuż Motławy właśnie, a konkretnie wzdłuż morskiego odcinka Motławy, czyli rewiru na którym wędkuję w poszukiwaniu sandacza, okonia i szczupaka, a czasem również piękniej płoci. Jak wspomniałem, zacząłem rekonesans na wysokości Sołdka. Nie chciało mi się wracać do Mostu Zielonego, wychyliłem się jedynie kontrolnie przez barierkę i nie zauważyłem żadnych wędkarzy. Sołdek natomiast był dosyć obstawiony. Ponieważ wędkarze byli na przeciwległym brzegu, nie miałem jak do nich zagadać, a nie chciałem wydzierać się jak jakiś wieśniak z Sopotu. Zauważyłem u gościa naprzeciwko żywca albo trupka (z tej odległości ciężko było ocenić), a że okolice rzeczonego Sołdka są wybitnie sandaczowe, to wszystko było oczywiste. Ja tam nigdy z tej miejscówki sandacza nie wyjąłem... Chwilę przyglądałem się popalając fajeczkę i doszedłem do wniosku, że jedyne co mieli, to pobożne życzenie. Tuż przy zwodzonej kładce na Ołowiankę spotkałem wędkarza z lekkim spinningiem i chwilę pogadaliśmy. Chodził za okoniem, kombinował z przynętami, ale efektów nie miał. Jednak cieszył się, że może odstresować się po pracy godzinkę czy dwie, a o to przecież chodzi w wędkarstwie, prawda? Grunt to pogoda ducha, a reszta sama przyjdzie z czasem...
Zdębiałem widząc moją ulubioną Ołowiankę! Otóż została zmodernizowana (czytaj: zryta). Pojawił się jakiś deptak, ładne drzewka i inne pierdoły wybitnie pod turystów, a mnie ciarki przeszły przez mosznę, kiedy pomyślałem, co mogło się stać z dzikim i zarośniętym brzegiem Kanału na Stępce od strony Ołowianki. Nie znalazłem w sobie siły, a w fajce niedopalonego tytoniu, aby wrócić do kładki i przejść na drugą stronę... Nieśmiało zaglądałem ze swojego brzegu w marę przemieszczania się: wyschnięte badyle sterczały wysoko w górę ponad nowoczesny deptak, więc chyba jednak żaden kretyn z urzędu miasta nie wpadł na pomysł, żeby zniszczyć zachwaszczony brzeg. Odetchnąłem z ulgą. Dalej, przy Siennej Grobli, wszystko rozkopane, jakieś nowe luksusowe czy mniej luksusowe bloki albo apartamenty, kratery, hałdy ziemi i gliny... Polski Hak jeszcze nie naruszony, ale wciąż odgrodzony od reszty świata i wędkarzy siatką i złowrogo wyglądającą budą ciecia.
Postanowiłem jeszcze zwiedzić Stocznię Cesarską, chociaż robiło się ciemno i zimno. Ubzdurałem sobie, że może zobaczę jak chłopcy ze stoczni w Gdańsku tną na kawałki i wybebeszają Kobbena zabranego chłopcom z Marynarki Wojennej w Gdyni. Nie zobaczyłem. Ujrzałem za to małżeństwo skulone z zimna nieopodal Żurawia M3 z wyrzuconymi trzema gruntówkami (na sandacza oczywiście). Zagadałem do faceta chyba tylko po to, żeby dowiedzieć się, że to Ukraińcy. Mogli powiedzieć mi tyle o Motławie, co ja im o Dniestrze (nad którym byłem, ale nie wędkowałem).
Rekonesans był ogólnie fajny, ale sfrajerowałem się trochę (wszystko przez listonosza). Trzeba mi było wziąć do plecaka jeden z trzech posiadanych przeze mnie nieśmiertelnych teleskopów 2.40 m made by Rumpol, który po złożeniu mieści się w plecaku idealnie. Razem z kołowrotkiem Hunter Match KS made by Rumpol tworzą zgraną choć wielce improwizowaną parę looserów, potrafiącą jednak niekiedy wytargać z wody dużą i wierzgającą rybę. W lodówce wciąż mam jakieś pół opakowania na wpół żywej pinki i opakowanie ledwie żywej dendrobeny nr 3. Mogłem z marszu postawić spławik w znanych sobie miejscówkach i kto wie...? Może nawet wyjąłbym jakiegoś okonka 8 czy nawet 10 cm i byłaby ryba, i ręka rybą by śmierdziała (jeszcze jutro w pracy, ponieważ z tej wielkiej radości nie umyłbym jej). A tak dupa.
Zatarłem dłonie z radości i odpaliłem fajkę, którą nabiłem na drogę. Po zakupach w planach miałem spacer wzdłuż Motławy właśnie, a konkretnie wzdłuż morskiego odcinka Motławy, czyli rewiru na którym wędkuję w poszukiwaniu sandacza, okonia i szczupaka, a czasem również piękniej płoci. Jak wspomniałem, zacząłem rekonesans na wysokości Sołdka. Nie chciało mi się wracać do Mostu Zielonego, wychyliłem się jedynie kontrolnie przez barierkę i nie zauważyłem żadnych wędkarzy. Sołdek natomiast był dosyć obstawiony. Ponieważ wędkarze byli na przeciwległym brzegu, nie miałem jak do nich zagadać, a nie chciałem wydzierać się jak jakiś wieśniak z Sopotu. Zauważyłem u gościa naprzeciwko żywca albo trupka (z tej odległości ciężko było ocenić), a że okolice rzeczonego Sołdka są wybitnie sandaczowe, to wszystko było oczywiste. Ja tam nigdy z tej miejscówki sandacza nie wyjąłem... Chwilę przyglądałem się popalając fajeczkę i doszedłem do wniosku, że jedyne co mieli, to pobożne życzenie. Tuż przy zwodzonej kładce na Ołowiankę spotkałem wędkarza z lekkim spinningiem i chwilę pogadaliśmy. Chodził za okoniem, kombinował z przynętami, ale efektów nie miał. Jednak cieszył się, że może odstresować się po pracy godzinkę czy dwie, a o to przecież chodzi w wędkarstwie, prawda? Grunt to pogoda ducha, a reszta sama przyjdzie z czasem...
Zdębiałem widząc moją ulubioną Ołowiankę! Otóż została zmodernizowana (czytaj: zryta). Pojawił się jakiś deptak, ładne drzewka i inne pierdoły wybitnie pod turystów, a mnie ciarki przeszły przez mosznę, kiedy pomyślałem, co mogło się stać z dzikim i zarośniętym brzegiem Kanału na Stępce od strony Ołowianki. Nie znalazłem w sobie siły, a w fajce niedopalonego tytoniu, aby wrócić do kładki i przejść na drugą stronę... Nieśmiało zaglądałem ze swojego brzegu w marę przemieszczania się: wyschnięte badyle sterczały wysoko w górę ponad nowoczesny deptak, więc chyba jednak żaden kretyn z urzędu miasta nie wpadł na pomysł, żeby zniszczyć zachwaszczony brzeg. Odetchnąłem z ulgą. Dalej, przy Siennej Grobli, wszystko rozkopane, jakieś nowe luksusowe czy mniej luksusowe bloki albo apartamenty, kratery, hałdy ziemi i gliny... Polski Hak jeszcze nie naruszony, ale wciąż odgrodzony od reszty świata i wędkarzy siatką i złowrogo wyglądającą budą ciecia.
Postanowiłem jeszcze zwiedzić Stocznię Cesarską, chociaż robiło się ciemno i zimno. Ubzdurałem sobie, że może zobaczę jak chłopcy ze stoczni w Gdańsku tną na kawałki i wybebeszają Kobbena zabranego chłopcom z Marynarki Wojennej w Gdyni. Nie zobaczyłem. Ujrzałem za to małżeństwo skulone z zimna nieopodal Żurawia M3 z wyrzuconymi trzema gruntówkami (na sandacza oczywiście). Zagadałem do faceta chyba tylko po to, żeby dowiedzieć się, że to Ukraińcy. Mogli powiedzieć mi tyle o Motławie, co ja im o Dniestrze (nad którym byłem, ale nie wędkowałem).
Rekonesans był ogólnie fajny, ale sfrajerowałem się trochę (wszystko przez listonosza). Trzeba mi było wziąć do plecaka jeden z trzech posiadanych przeze mnie nieśmiertelnych teleskopów 2.40 m made by Rumpol, który po złożeniu mieści się w plecaku idealnie. Razem z kołowrotkiem Hunter Match KS made by Rumpol tworzą zgraną choć wielce improwizowaną parę looserów, potrafiącą jednak niekiedy wytargać z wody dużą i wierzgającą rybę. W lodówce wciąż mam jakieś pół opakowania na wpół żywej pinki i opakowanie ledwie żywej dendrobeny nr 3. Mogłem z marszu postawić spławik w znanych sobie miejscówkach i kto wie...? Może nawet wyjąłbym jakiegoś okonka 8 czy nawet 10 cm i byłaby ryba, i ręka rybą by śmierdziała (jeszcze jutro w pracy, ponieważ z tej wielkiej radości nie umyłbym jej). A tak dupa.