Dzień dobry...
Mając za sobą kilkanaściedziesiąt wypraw, pośród których tylko jedna dała mi poczuć radość pulsującego ciężaru na kiju, aczkolwiek bez ryby na brzegu, albowiem słusznej wielkości Jej Wysokość mi po prostu zwiała z haka, albo i dane mi było cieszyć się trzepoczącym podlotkiem ochlapującym mnie po same oczy, nim uwolniłem maleństwo, mając za nic owe wątpliwej proweniencji sukcesy po raz kolejny wybrałem się nad moje najukochańsze wody.
Słone, morskie, znajome niby i wciąż zaskakujące.
Niedziela śmierdzi poniedziałkiem.Czwartki są miłe. Może nie tak miłe jak koty dla uśmiechającej się Śmierci, ale zawsze jakaś to dla ludzi odmiana. Przynajmniej dla pewnej mewy o imieniu Jonathan.
Czwartki pachną zbliżającym się odliczaniem do dni rozkosznie wolnych, Czwartek bywa cudowny.
Bywa.
Mój ostatni był ze wszechmiar cudowny.
Choć początek był paskudny- z uwagi na zmieniający się poziom wody - skłonił mnie do gwałtownej rejterady z jednego kawałka plaży na inny.
I tam właśnie na pograniczu wody czystej i jakże mętnej po kilku rzutach trafiłem na niemy, acz jakże żywotny opór, któremu musiałem poświęcić czas i siłę, by oderwać ową siłę od dna.
Nie była to siła bezrozumna. Może instynktowna, może nie.
Nie wiem. Po prostu nie mam pojęcia zielonego, okrągłego czy w kropki.
Faktem jest to natomiast, że srebrzystołuskie cielsko nagle wyskoczyło na jakiś metr ponad powierzchnię wody, targnęło dwa razy paszczą - w prawo i lewo - po czym upadło wytrząsając ostatecznie kotwicę...
Mi został doskonale zarejestrowany w pamięci obraz całej sytuacji...
Dwadzieścia metrów ode mnie. Nie więcej...
Chwilę tylko trwała ma frustracja, gniew, złość. Jedną krótką, trwającą eony sekundę. I znów zapanował spokój.
Kolejnych kilka rzutów. I jest. Wściekła, do końca niepokorna, walcząca, jakże żywotna.
Starannie odhaczam delikatne czterdzieści pięć centymetrów. Znika w odmętach ciesząc, jakże radując...
Chwilę później zaczep skłaniający mnie w ułamku sekundy ku słowom na k ożywa gwałtownie i przejeżdża na ogonie ładnych kilka metrów, muruje do dna i tarmosi gwałtownie.
Po chwili wiem, że nie jest wielka. Chociaż przez pierwszych chwil kilka nigdy nie wiadomo...
Jest jakaś zaklęta moc w tych rybach.
55.jpg
Nie uroniła ni kropli krwi. Nie straciła nic ze swej urody. Trochę się jeno ubabrała w glinie. Azaliż może i morze zliże z Jej Wysokości cały brud? Zapewne!
Każda ważna chwila życia jest warta dobrej opowieści. Tak przynajmniej twierdzą ludzie na codzień obcujący z przyrodą.
Moja opowieść nigdy nie będzie tak dobra jak moje wspomnienia. Nie ma słów doskonale oddających emocje. Słowa jedynie je opisują.
I tego Wam życzę. Takich myśli, byście ich oddać słowem, pieśnią, obrazem nie mogli.
Takich właśnie ryb.
Się rozmarzyłem troszkę, nie rozkleiwszy bynajmniej.
Nieco posprzątałem po bezrozumnych dziadach...
syf.jpg
I spotkałem też babę z butami w dłoniach, boso stąpającą po kamieniach. Ale to już inna historia...
Serdeczności
Piotr